Dodaj Komentarz
Komentarze (21)
tropikey
23 grudnia 2019 07:13
Odpowiedz
E tam, od razu penis... Ja tam widzę rękojeść szabli
:)Niezależnie od tego, czy księga rekordów na to pójdzie, wyrazy uznania za tą wyprawę i relację. Wysłane z mojego CLT-L29 przy użyciu Tapatalka
stasiek-t
23 grudnia 2019 11:57
Odpowiedz
Podziw za wyprawę i drugi, że chciało ci się potem wszystko tak dokładnie opisać.Dobrze się czyta, zwłaszcza o cudzych zmaganiach z upałem, gdy w radiu Last Christmas, za oknem 6 stopni i deszcz.Fragment o walkach z podjazdami, podsumowany hasłem: " W końcu kto by się spodziewał gór w Szwajcarii " naprawdę rozjaśnił mi dzień
:) A twój wyprawowy rower, zwłaszcza w tylnej części, trochę przypomina mi Najszybszy motocykl Indian na świecie
;) https://swiatmotocykli.pl/wp-content/uploads/2019/07/tNIPcjw.jpeg
cypel
23 grudnia 2019 13:01
Odpowiedz
Dobrze się czytało.Gratulacje za pozytywną wyprawę dla pozytywnego wariata
;)
102470
31 grudnia 2019 18:40
Odpowiedz
-- 31 Gru 2019 18:40 -- Był już ktoś kto narysował rowerem na pół Polski, ale ten wygrywa
:) -- 31 Gru 2019 18:40 -- Był już ktoś kto narysował rowerem na pół Polski, ale ten wygrywa
:)
nikodemfm
2 stycznia 2020 05:08
Odpowiedz
:shock: tak sobie odpalam F4F, żeby zobaczyć co tu nowego w Nowym Roku, a tu takie coś... chyba od teraz mam nowe postanowienie noworoczne
:D Mega szacun za wyprawę @marcin89ck ! Moja wyprawa przez Alpy przebiegała bardzo łagodnie w porównaniu po Twojej, bo po szlaku Alpe - Adria Radweg z Salzburga nad Adriatyk, szlaku, którym się jedzie w miarę płasko, a Twoja to na pewno musiała mieć mega dużo przewyższeń. Na pewno jeszcze dokładniej ten długi tekst w wolnym czasie przeczytam, to będzie inspiracja, szczególnie, że planowałem któregoś roku jeszcze w Alpy z rowerem wrócić. Graty! A co do tych "penisiarkich wypraw" to tylko dodam, że ta Twoja zdecydowanie nie była ***jowa
;) Dzięki @wasil10 za cynk, jakoś wcześniej przeoczyłem tą relację
:)
cokeman2007
3 stycznia 2020 09:01
Odpowiedz
Żeby ominąć Monachium, Zurich, Marsylię, a potem albo (Portofino, Pizę i Florencję) albo Mediolan tylko dla ładniejszego siusiaka to trzeba mieć kompleksy. Od rysowania penisów to są zeszyty kolegów w gimnazjum. Jak już się robi tripa na ponad miesiąc za ciężki pieniądz to warto wydać mądrze i optymalnie. Jedyne w zachodniej Europie miejsce godne do obejrzenia ze względu na siusiaka to chyba tylko Bruksela.https://www.youtube.com/watch?v=Oykvszo9csA
nikodemfm
4 stycznia 2020 00:18
Odpowiedz
@cokeman2007 ciężki pieniądz, ale tripy rowerowe są tanie. Tydzień w Skandynawii na wyprawie rowerowej kosztuje tyle mniej więcej co tydzień nad polskim morzem. @marcin89ck tą kasę wydał jak najbardziej mądrze i optymalnie
marcin89ck
4 stycznia 2020 01:09
Odpowiedz
cokeman2007 gdybyś czytał relację, to byś wiedział że większych miast unikam i tak trasa miała wyglądać, jeszcze przed pomysłem na zakompleksionego siusiaka
;) Jazda rowerem, to nie jazda samochodem, więc każde 10 km i każde przewyższenie ma znaczenie, trzeba planować i czasem podejmować trudne decyzje, kosztem odwiedzenia danych miejsc. Dlatego zrezygnowałem też z Portofino, aby przejechać niższą przełęczą przez Apeniny i się nie zawracać 50 km. Jedynie o Marsylię planowałem początkowo zahaczyć, a reszta z wymienionych to już kompletnie nie po drodze. Europa jest duża i to nie tylko zatłoczone miasta, ale też urokliwe mniej popularne zakątki
:) @NikodemFM w porównaniu do czasu i ilości odwiedzonych miejsc rzeczywiście dużo tańsze niż podróż autem czy czymkolwiek innym, ale to zapewne sam wiesz z doświadczenia. Czytałem twoją relacje przejazdu przez Alpy i ona też mnie motywowała do realizacji mojej wycieczki
:) 3 lata temu objazd dookoła Polski w 3 tygodnie wyszedł mnie jakieś 800 zł, dookoła Alp na pewno dało się i taniej i drożej niż 3200, ale to już sprawa indywidualna, każdy się rządzi inaczej
;) Pozdrawiam
cokeman2007
4 stycznia 2020 16:38
Odpowiedz
@marcin89ck byłeś 30km od Zurichu gdzie masz siedzibę FIFA, ale ominąłeś to by potem jechać przez Nyon do UEFA. To się kupy nie trzyma.Każde 10km to może mieć znaczenie jeśli się jedzie 100 czy max 200km ale nie 4000km ma się ponad miesiąc wolnego i kilka tysięcy do wywalenia.Jak ja jechałem dookoła Europy z Łodzi do Barcelony i nazad to myślałem, że najgłębiej do Włoch wjadę do Florencji. Mimo to dołożyłem kilkaset km i zwiedziłem Rzym. Odpuściłem sobie za to Nancy i Strasburg we Francji bo już wymiotowałem tym krajem, który na północy był przewidywalny i nudny.Ileż można patrzeć na Le Corbusierowskie blokowiska dookoła gotyckiej katedry?Twoje omijanie ewidentnie wynikało z dosłownie chu***go celu podróży, któremu podporządkowałeś wszystko inne przez co nie ma powodów do zachwytu.Szkoda zrypać sobie tak wakacje. Owszem - sporo przeżyłeś, dużo zobaczyłeś, fajna przygoda, ale to się stało niejako przy okazji rysowania siusiaka. To tak jakby (trzymając się tematu genitaliów) jakiś żigolak podniecał się, że se bzyka. No bzyka, ale zostaje męską szmatą sprzedając własnego siusiaka oraz rozum i godnośc człowieka. Czy w dobie powszechnej seksualizacji wszystkiego, trąbienia o LGBTQWERTY.... sprowadzać turystykę rowerową do tego? Nie wystarczy zbieżność słów pewnych części rowerowych z wulgarnie określaną preferencją seksualną? Naprawdę żenada!I żeby nie było, że się rzucam tylko do ciebie za kutasa. Nie tylko. Od kiedy sam zrobiłem swego życiowego tripa to jak pokazuje ludziom trasę, to po czym poznaję czy rozmawiam z kretynem,czy z człowiekiem rozumnym. Najczęściej ktoś, kto doszukuje się konkretnego kształtu w moim śladzie wychodzi na kretyna. Człowiek ogarnięty pyta o różnice między krajami, o to co jadłem, co widziałem, czy nic się nie popsuło i oczywiscie - gdzie mi się najbardziej podobało.https://i.imgur.com/6GYzeTn.jpgMoim celem było zjechanie jak najwięcej, za stosunkowo mało i nie za długo. W 66 dni zjechałem ponad 11000km za 7000zł wliczając w to naprawy sprzętu po drodze.Średnio 170km dziennie i też miałem upały. Planowałem 150, wyszło 170. Ty zrobiłeś średnio 125 zamiast planowanych 140. Może dlatego, że ja nie myślałem o kutasie?A przecież na Słowacji jest Cicov, a 30km na północ od Salzburga jest ... uwaga uwaga - FUCKING. No ale jakbyś pojechał tam to kutas wyszedłby za krzywy i dopiero nie byłoby czym robić fucking
:twisted: Od robienia sobie jaj są wycieczki polegające na robieniu sobie jaj. Np takie coś 3 lata temu kosztowało mnie jedno wolne w święto 6 królihttps://www.youtube.com/watch?v=deP4iOd94h4Jeżeli nie jest się zawodowym komikiem to nie warto temu poświęcać za dużo cennych rzadkich zasobów jakimi są bez wątpienia czas i pieniądz.Wycieczka bez większego przygotowania (o tym za chwilę) 2000km od chaty raczej nie pasuje mi do tripa dla jaj. Tych typków co narysowali kutasa jadąc z Łodzi do Wawy po drodze nad morze rozumiem. To jest blisko, swój kraj, w razie co są pociągi, a po drodze nawet jak coś jest ciekawego 20km od trasy to pewnie już zwiedzone, albo będzie małym kosztem.I dzięki temu, że mam swoje tripy na poważnie, jak i nie, to mogę bez problemu do CV wrzucić swój eurotrip z 2015, napisały o tym 3 gazety (w tym Wyborcza) i robi na ludziach pozytywne wrażenie. A gdy chce się pośmiać zwłaszcza z tandetnej polityki transportowej w tym kraju, to leci ta rowerowa komuna albo pokazuje fotki gdy znalazłem Miłość (koło Częstochowy) albo Całowanie, Uchanie, Rachanie, Grzeczną Pannę czy Leśne Odpadki. Wszystko ma swój czas i miejsce. A ty zmieszałeś i co dalej? Wyczyn godny wpisu do CV gdyby nie ten kutas właśnie. A jedyną gazetą, która mogłaby o tym napisać był Twój Weekend, ale tam od kiedy przestali pisać o przygodach z kutasami to zamknęli pisemko.Co do przygotowania to uważam, że miałeś farta bo kilka kwestii się rzuca w oczy:1) brak zabrania map papierowych - ok trochę ważą, ale są bezcenne do planowania tras, kiedy np telefon ładujemy i w razie awarii elektroniki niezbędne2) brak przygotowania do podgórskich klimatów. Jak ja miałem w planach Alpy to wcześniej zrobiłem 1000km w sezonie ale głównie po górach by się nauczyć po nich jeździć.3) samodzielność energetyczna - dosyć częste jest ładowanie elektroniki z dynama w piaście poprzez odpowiednie adaptery. Sam tak robiłem i nie ja jeden.4) software - appkę maps.me zassałeś dopiero w Austrii. Warto byłoby mieć mapy offline w paru wersjach na wszystkie kraje przed wyjazdem z Polski.I na koniec mam parę pytań:1) Gdzie ci się najbardziej podobało?2) Z której nacji ludzie najbardziej mili i pomocni?3) Jakie opony miałeś, bo nie dostrzegam szczegółów na fotkach?4) Jakie obręcze i szprychy?5) Ile razy wymieniałeś kasetę/łańcuch ewentualnie korbę?6) Ile razy zmieniałeś hamulce - rozumiem że to były v-brake.7) Czym rejestrowałeś ślad?8) Skąd brałeś info o przewyższeniach i lokalizacjach campingów?9) $$$$ - Czym płaciłeś i jak ogarniałeś kwestie przewalutowań. Nie wszędzie jest przecież €, jak z wypłatą z bankomatów i ogólnie czy optymalizowałeś kwestie finansowe?10) Najmniej przyjemna sytuacja z wycieczki to?
tropikey
4 stycznia 2020 17:58
Odpowiedz
Jako że jesteś świeży na forum, to najwyraźniej nie zauważyłeś, w jakim wątku piszesz. Otóż, jest to dział "Relacje", a wątek jest poświęcony osobistym, subiektywnym przemyśleniom autora o tym, gdzie się udał, co przeżył, itp. Oznacza to, że po prostu nie wypada wparowywać tu z totalną krytyką tego, co napisał autor. To tylko i wyłącznie jego sprawa, gdzie i jak się udał. Nikomu nie narzuca, by powtarzał to samo, zwłaszcza osobom bez poczucia humoru.Wysłane z mojego CLT-L29 przy użyciu Tapatalka
nikodemfm
4 stycznia 2020 18:58
Odpowiedz
Wprawdzie to nie moja relacja, ale jako, że też rowerem podobne tripy robię to pozwolę swoje pięć groszy włożyć
;) cokeman2007 napisał:I żeby nie było, że się rzucam tylko do ciebie za kutasa. Nie tylko. Od kiedy sam zrobiłem swego życiowego tripa to jak pokazuje ludziom trasę, to po czym poznaję czy rozmawiam z kretynem,czy z człowiekiem rozumnym. Najczęściej ktoś, kto doszukuje się konkretnego kształtu w moim śladzie wychodzi na kretyna. Człowiek ogarnięty pyta o różnice między krajami, o to co jadłem, co widziałem, czy nic się nie popsuło i oczywiscie - gdzie mi się najbardziej podobało.A że tak nieśmiało spytam... co Ty doszukiwałeś w tej relacji? Bo póki co to Ty w co drugim zdaniu piszesz o tych "kutasach" tak jakby Cię ten ślad GPSa strasznie męczył
;) a te 10 ostatnich pytań na końcu ewidentnie zostało zadane przez Ciebie w sposób nieszczery ("a na koniec parę pytań" - powinny być na początku), żeby tylko umywać ręce, podczas kiedy przez pół strony rozpisujesz się o tym, co autor relacji zrobił źle. Każdy zwraca uwagę na to, co chce. Ja tam zauważyłem słowa kluczowe "rower" i "Alpy". Penis to tylko przy okazji, sam zresztą to pisałeś:cokeman2007 napisał:Owszem - sporo przeżyłeś, dużo zobaczyłeś, fajna przygoda, ale to się stało niejako przy okazji rysowania siusiaka. A po drugie... relacja jak widać mówi o Alpach. Zatem tutaj ciężko trafić na opis Mediolanu, Zurychu, czy większych miejscowości. Ja przed wejściem na tą relację od razu wiedziałem, że próżno tu szukać opisu najlepszej knajpy w Mediolanie czy innych dużych miast.cokeman2007 napisał:Tych typków co narysowali kutasa jadąc z Łodzi do Wawy po drodze nad morze rozumiem. To jest blisko, swój kraj, w razie co są pociągi, a po drodze nawet jak coś jest ciekawego 20km od trasy to pewnie już zwiedzone, albo będzie małym kosztem.Alpy też są blisko. Też w razie czego są pociągi (do Wiednia z rowerem z Polski można do pociągu wziąć rower, co wcześniej było niemożliwe). Też może autor relacji miał lub będzie mieć okazję zwiedzić "coś ciekawego", albo "pewnie już zwiedził" (hmm, skąd ta pewność). A że mały koszt... dla kogoś 3000 zł to fortuna, dla kogoś średnio, a dla kogoś mało. W Polsce mamy 40 milionów ludzi i istnieje 40 milionów różnych podejść do tych 3000 zł. Być może dla autora tej relacji to już pryszcz, prawdę zna tylko on. Nikt inny.Jak widać na wszystko znajdzie się rozwiązanie. Mnie już też znudziło się po Polsce na wyprawy jeździć, też wolałbym podobne tripy "dla jaj" zrobić gdzieś indziej.
cokeman2007
4 stycznia 2020 19:37
Odpowiedz
Relacji z Alp czytałem/oglądałem/słyszałem już wiele i zawsze koncentrowało się na tym by albo jak najlżej je przejechać co skutkowało przejazdem przez przełęcz Brenner, albo aby wjechać tam na słynne przełęcze typu Stelvio. I to jest norma. Nigdzie się nie spotkałem by te góry wykorzystać w sposób ewidentnie chu**owy. Dla mnie to ewidentna profanacja. Czego się doszukiwałem? Ot np lokalizacji kempingów,bo a nuż autor spał tam gdzie ja. Ale jednak tak nie było, a pewnie było blisko. Ewentualnie relacji z miejsc gdzie też byłem i mam inne wspomnienia. I np Jezioro 4 kantonów - też spałem nad nim, ale bardziej na południe niż autor. Ale zamiast brać jakieś promy by wyszedł gładki penis to mam bardziej męską historię. Otóż na tym kempingu dowiedziałem się, że droga z Goschenen do Andermatt jest nieprzejezdna i chcąc atakować od wschodu przełęcz Furka znaną z serialu o Jamesie Bondzie, a dokładniej 3 odcinka pt: Goldfinger musiałbym wziąć pociąg za parę franków by przejechać ze 2 stacje. Było też inne wyjście: Odpuścić sobie Furkę i dojechać do kantony Valais przez 2 przełęcze zamiast 1.W końcu jak pisał @marcin89ck Quote:każde 10 km i każde przewyższenie ma znaczenie, trzeba planować i czasem podejmować trudne decyzjeToteż wybrałem ten cięższy wariant i nie żałuję, bo z przełęczy Grimsel jest znakomity widok na Furkę.[img]blob:https://imgur.com/241530a7-2758-4f53-9e95-3a7154363bac[/img].Do tego unikanie tłoku też niezbyt wyszło bo lazurowe wybrzeże i potem włoska riwiera jest pełna miasteczek i tłoku. Mediolan, Zurich czy Monachium to w porównaniu z tymi nadmorskimi kurortami pustkowie. @NikodemFM znudziła ci się Polska?Na którym miejscu jesteś tutaj zatem? https://zaliczgmine.pl/users/total@eskie tak jak @marcin89ck na długich wyprawach używam spodenek z pieluchą i jeszcze pudru dla niemowlaków albo kremu bambino. Lepiej zapobiegać bólowi dupy niż leczyć
:P
marcin89ck
5 stycznia 2020 01:12
Odpowiedz
O Matko Boska ile Ty mi pytań zadajesz, postaram się na nie odpowiedzieć w miarę możliwości bo w sumie co mam innego do roboty
;) @cokeman2007 Po pierwsze podziwiam twoje dokonania i tak jesteś lepszy od nas amatorów, ale pomimo swojej potęgi, chyba masz jakiś kompleks, byle pokazać jaki to jesteś bardziej rowerzysta od innych
8-) . Ja jestem takim amatorem który drugi raz w życiu pojechał na kilkutygodniową wyprawę, fajnie spędził swoje wakacje i nie jestem takim wyczynowcem jak Ty, co objechałeś całą Europę i jesteś na 13 miejscu w Polsce pod względem odwiedzonych gmin (to np. dla mnie nie ma sensu jechać żeby zaliczyć każdą nawet nudną gminę, no ale też spoko sposób na wakacje).Na początku swojej relacji wspomniałem że jest ona żenująca i nie wszystkim się spodoba, więc rozumiem twój niesmak moimi wypocinami, a Ty ciągle piszesz że jest ona żenująca. No przecież każdy o tym wie że jest żenująca
:D @NikodemFM już za mnie bardzo ładnie na kilka pytań odpowiedział i ze wszystkim mogę się z nim zgodzić. Dziękuję.Quote:A przecież na Słowacji jest Cicov, a 30km na północ od Salzburga jest ... uwaga uwaga - FUCKING. No ale jakbyś pojechał tam to kutas wyszedłby za krzywy i dopiero nie byłoby czym robić fucking
:twisted:Tych miejscowości nie znałem, są one zbyt żenujące
;)Quote:I dzięki temu, że mam swoje tripy na poważnie, jak i nie, to mogę bez problemu do CV wrzucić swój eurotrip z 2015, napisały o tym 3 gazety (w tym Wyborcza) i robi na ludziach pozytywne wrażenie.Gratuluję, o mnie żadna gazeta raczej nie napisze z racji niepoprawności artykułu, choć z tą wyborczą to bym u ciebie uważał
;) . Czy moja wyprawa robi na kimś wrażenie? Nie mnie oceniać, nie jestem aż takim narcyzem, ale raczej każdy dotychczas podchodził do tego z uśmiechem. Ja choć się nie pcham to znalazłem się w internetach, z tego co się dowiedziałem to na wykopie i durnych demotywatorach itp, do CV tego wpisywał nie będę
:P https://www.wykop.pl/link/5275009/polak-z-rekordem-swiata-rowerem-wykonal-najwiekszy-rysunek-sladem-gps-na-4000km/Jak możesz to podeślij nam artykuły, podziel się, również chętnie zobaczę ten twój Eurotrip.Quote:Od robienia sobie jaj są wycieczki polegające na robieniu sobie jaj. Np takie coś 3 lata temu kosztowało mnie jedno wolne w święto 6 króli https://www.youtube.com/watch?v=deP4iOd94h4 Każdy ma inne poczucie humoru, mnie twój wogóle nie śmieszy. Czerwony nastrój i symbole oraz odwiedzone Moskwa, Syberia, Wołyń i Palestyna to mi za bardzo żydokomuną i ruskim szpionem wieje. No ale każdy interpretuje inaczej
:lol: Quote:Co do przygotowania to uważam, że miałeś farta bo kilka kwestii się rzuca w oczy:1) brak zabrania map papierowych - ok trochę ważą, ale są bezcenne do planowania tras, kiedy np telefon ładujemy i w razie awarii elektroniki niezbędne2) brak przygotowania do podgórskich klimatów. Jak ja miałem w planach Alpy to wcześniej zrobiłem 1000km w sezonie ale głównie po górach by się nauczyć po nich jeździć.3) samodzielność energetyczna - dosyć częste jest ładowanie elektroniki z dynama w piaście poprzez odpowiednie adaptery. Sam tak robiłem i nie ja jeden.4) software - appkę maps.me zassałeś dopiero w Austrii. Warto byłoby mieć mapy offline w paru wersjach na wszystkie kraje przed wyjazdem z Polski.Ad. 1 Trasę właściwie przygotowaną miałem wcześniej, uwielbiam papierowe mapy ale tutaj były mi zbędne, miałem tylko mini atlas przewodnik Alp i nie jechałem po nawigacji tylko po znakach. Tak też się da. Oczywiście co jakiś czas rzut oka w telefonie gdzie dalej i po miastach też się nim posiłkowałemAd.2 Pochodzę ze Świętokrzyskiego ale nie miałem tak okazji trenować. Popedałowałem trochę po Warszawie i okolicy (ponad 800km) i jak widać wystarczyło. Nie jesteśmy wyjątkowi, większość osób może taki dystans przejechać jak się jakoś przygotuje. Ad.3 Miałem ładowarkę z dynama w piaście o czym wspomniałem w relacji. Miałem tez solare i prawie 30000mah z powerbanków co w zupełności wystarcza na kilka dni. No chyba że jedziesz po google maps
:lol: Ad.4 Maps.me używam od kilku lat i wszystko co potrzeba miałem ściągnięte. Może źle to ubrałem w słowa i źle mnie zrozumiałeś, ponieważ jej nie ściągnąłem przy granicy bo troszkę też szkoda by mi było transferu danych
;)Quote:I na koniec mam parę pytań:1) Gdzie ci się najbardziej podobało?2) Z której nacji ludzie najbardziej mili i pomocni?3) Jakie opony miałeś, bo nie dostrzegam szczegółów na fotkach?4) Jakie obręcze i szprychy?5) Ile razy wymieniałeś kasetę/łańcuch ewentualnie korbę?6) Ile razy zmieniałeś hamulce - rozumiem że to były v-brake.7) Czym rejestrowałeś ślad?8) Skąd brałeś info o przewyższeniach i lokalizacjach campingów?9) $$$$ - Czym płaciłeś i jak ogarniałeś kwestie przewalutowań. Nie wszędzie jest przecież €, jak z wypłatą z bankomatów i ogólnie czy optymalizowałeś kwestie finansowe?10) Najmniej przyjemna sytuacja z wycieczki to?1 - Ogólnie przejazd przez Szwajcarię wokół jeziorek oraz odcinek Frejus-Cannes2 - O dziwo Austriacy i Niemcy. Chorwaci też byli spoko3 - od nowości schwalbe marathon plus tour - tył już łysawy do wymiany
;)4 - przód jakieś od nowości ktm a z tyłu to nie mam pojęcia, przyznam że się na tym nie znam ale chyba dają radę bo gdzieś 10000 przejechały5 - przed wyjazdem kaseta i łańcuch. Robiłem to samodzielnie pierwszy raz w życiu i też jakoś dały radę6 - przed wyjazdem nowe klocki za chyba 25 zł i tyle7 - licznikiem Bryton Rider 310 i z niego zasysałem na Stravę. GPS w nim działa dużo dokładniej niż w telefonie.8 - przewyższenia to przede wszystkim Brouter.de, a czasem to veloland w szwajcarii i rzadko wspomagałem się googlemaps. Kempingi to google.maps a w szwajcarii nieudanie z maps.me.9 - Wypłaconą w € gotówką i czasem kartą. Franki szwajcarskie wypłaciłem na oko w PL a co zostało to w kantorze na €. Kuny i forinty też częściowo w kantorach wymiana z € a czasami płaciłem kartą. 10 - 40° upały bo nie lubię gorąca a to była już lekka przesada jak dla mnie
;)Mam nadzieję że cię w miarę zaspokoiłem, co do kempingów to nie chce mi się ich reklamować, do każdego dnia są linki stravy możesz sobie zobaczyć gdzie w danym miejscu kończyłem.Pozdrawiam i życzę kolejnych tysięcy kilometrów, bo tylko ten co tyle przejedzie wie że podróżowanie rowerem też jest spoko
:)
eskie
5 stycznia 2020 14:37
Odpowiedz
cokeman2007 napisał: takie nudne tereny jak np Górny Śląsk czy okolice Radomia Nie myśl stereotypami, to szkodzi!!!
cokeman2007
5 stycznia 2020 15:36
Odpowiedz
eskie napisał:cokeman2007 napisał: takie nudne tereny jak np Górny Śląsk czy okolice Radomia Nie myśl stereotypami, to szkodzi!!!Stereotypy się potwierdziły. Jechałem tam i było jak miało być - nuudno.
eskie
8 stycznia 2020 19:15
Odpowiedz
@marcin89ckjest kolejna publikacjahttps://www.sadistic.pl/t/508281
baczek1991
8 stycznia 2020 22:47
Odpowiedz
Gratuluję wyprawy. Aczkolwiek trochę gonitwę sobie zaplanowałeś rezygnując z zwiedzania i np. jednodniowych postojów. Codzienne jechanie 100-150km niszczy trochę. Super zdjęcia.Ja w tym roku zrobiłem trasę z Polski do Chorwacji w 14 dni 1300 km tyle, że ze zwiedzaniem. Na twojej trasie lepsze widoki.
Dzień 21 Novi Ligure - Cremona 6 VII 143.65km, 7:49:52 czas jazdy, 160 m suma podjazdów
[url] https://www.strava.com/activities/2509541622 [url]
Włoskie niziny rozpocząłem od prawie 40 km delikatnego zjazdu z resztek gór, jadąc początkowo odcinkiem który kilka dni wcześniej pokonywali kolarze w Giro d’Italia. Początek łatwy i przyjemny no i tak też zapowiadał się cały dzień. Za Vogherą zacząłem trochę kombinować i odbiłem w kierunku rzeki Pad, aby tam rozpocząć jazdę ścieżką rowerową eurovelo 8 dalej na wschód. Mapy pokazywały że szlak jest, ale na miejscu niczego takiego nie zastałem, więc byłem troszkę zły że muszę dalej jechać bocznymi drogami zamiast elegancką ścieżką. Dopiero po powrocie do domu okazało się że ścieżka jest, ale po drugiej stronie rzeki i po prostu mapy google, bryton.web i maps.me mają inne informacje. Tak więc zawiedziony jechałem dalej, już znudzony tym samym płaskim krajobrazem pól. Znudziły mi się one chyba już po 50 km, a tu jeszcze troszkę czasu będę musiał z nimi spędzić. Ciekawe tego dnia było tylko opuszczone osiedle/wioska na zamkniętej drodze oraz typowo włoskie zabytkowe centrum Piacenzy. Choć płasko, to jechało się ciężko ponieważ znów słonko zdrowo przygrzewało do 35°C, a lasów po drodze nie spotkałem. Dowlokłem się do Cremony, gdzie rozłożyłem się na dość świeżym, nowym kempingu za 10€, na którym jeszcze nie zdążyły urosnąć drzewa. To było trochę słabe że praktycznie nie ma cienia na kempingu, ale chociaż mieli prysznic, tyle że płatny 0,5€ za 4 minuty lania wody. Lepsze to niż nic, chociaż się spokojnie przespałem i pooglądałem zające kicające wokół namiotów.
Dzień 22 Cremona - Werona 7 VII 101.90km, 5:39:37 czas jazdy, 174m suma podjazdów
[url] https://www.strava.com/activities/2514893781 [url]
Wystartowałem chwilę po 8 i od początku czułem że to nie będzie dzień pełen sukcesów. Znów zapowiadało się nudno, po nasyceniu się widokami wybrzeża i Alp. Dość powiedzieć że pierwsze i ostatnie 30 km drogi tego dnia, to linie proste wśród pól. Tak więc trochę zamuła. Od startu pierwsze co mnie zaciekawiło, to za miasteczkiem Goito spodobała mi się sieć kanałów nawadniających pola, poprowadzona przy samej drodze. Dalej wśród pól wyłoniło się miasto Villafranca di Verona, w którym wpadł mi w oko ciekawy zamek w centrum miasta. Nie mogłem jednak do niego wejść, ponieważ odbywał się w nim festiwal muzycznym, w którym brali udział m.in. Slash, Slayer czy Jethro Tull. Czułem się mocno zmęczony, w ciągu dnia musiałem sobie nawet uciąć drzemkę pod jakimś ogrodzeniem w cieniu, więc uznałem że nie ma co jechać na siłę. Uznałem że tego dnia mam już dość i licznik stanął na nieco ponad 100 km, pomimo że mogłem jeszcze kilka godzin popedałować. Dotarłem do Werony w której trafiłem na kemping położony na wzgórzu, w murach dawnego zamku, z którego rozciągał się piękny widok na miasto. Podjazd do kempingu bolał, ale na miejscu choć bardzo ciasno to było przytulnie. Pierwsze co zrobiłem to rozbiłem namiot i zasnąłem zmęczony na 2 godziny i obudziła mnie dopiero zbliżająca się burza. Przez kilka minut sypało obficie gradem, niszcząc wszystko co delikatniejsze. Po deszczu na kempingu ktoś się poślizgnął na liściach i podobno złamał nogę uciekając przed bolesnym gradem. Noga pewnie bardziej zabolała, widziałem tylko że karetka podjechała i pechowca zabrała. Ja na szczęście niczego nie straciłem, więc zjadłem, wypocząłem i mogłem się upajać zachodem słońca nad piękną Weroną. Bardzo romantyczny koniec ciężkiego dnia ;)
Dzień 23 Werona - Oriago 8 VII 125.22km, 7:04:42 czas jazdy, 84m suma podjazdów
[url] https://www.strava.com/activities/2514939670 [url]
Jako że się wyspałem wciągu poprzedniego dnia, czułem się rano wypoczęty i czułem ponownie że wróciło trochę energii. Weronę już kiedyś odwiedziłem na nogach, więc rowerem przejechałem przez centrum obok domu Julii oraz oczywiście objechałem wokół koloseum. Zabytkowa Werona towarzyszyła mi do rzeki Adyge, wyjazd z miasta dość nieciekawy, ponieważ brak ścieżek rowerowych i jazda chodnikiem oraz dość ruchliwą drogą. Krajobraz zaczął się robić o tyle ciekawszy że chociaż od północy towarzyszyły mi Alpy, więc jakoś tak już przyjemniej było wśród tych pól. Krążąc tak wśród nich, musiałem nawet jedną „wyspę górek” lekko ominąć i tak dotarłem do Padwy. Miasto jak chyba większość we Włoszech, zabytkowe, ładne i klimatyczne. W mieście pełno zabytkowych kościołów i kamienic. Postanowiłem sobie odpocząć na Prato della Valle, czyli na placu/parku otoczonym wodą z pomnikami zasłużonych mieszkańców. Wylot z miasta i odcinek wzdłuż rzeki za nim, miałem okazję jechać w końcu jakąś ścieżką rowerową. Czasem prowadziła ona normalną drogą gdzie ruch był jednak niewielki i w ten sposób dotarłem do Oriago gdzie dobiłem do kolejnego kempingu za 18€. Ten był bardzo duży i o dziwo jak na Włochy czysty. Podczas robienia sobie posiłku, pogadałem z pewnym podpitym holendrem, który proponował mi małże wyłowione z weneckiej laguny. Spróbowałem i raczej mi nie posmakowała słona breja śmierdząca mułem, a tamten cały gar sobie tego nagotował. Po kolacji przyszła ponownie wieczorna burza, jednak już bez gradu ale z bardzo silnym wiatrem. Połamało kilka gałęzi, coś komuś zwiało, ale ponownie obyło się bez strat, więc jutro czeka mnie Wenecja.
Dzień 24 Oriago - Palmanova 9 VII 126.11km, 6:52:49 czas jazdy, 144 m suma podjazdów
[url] https://www.strava.com/activities/2518137639 [url]
Poranek polegał na dotarciu do Wenecji najbrzydszym odcinkiem wycieczki. Dojazd do mostu prowadzącego do miasta, prowadził mnie przez przez brzydki obskurny port, więc wstęp do niby ładnej Wenecji fatalny. Dojazd do mostu rowerem dość trudny, ale w końcu trafiła się ścieżka rowerowa która doprowadziła mnie potem do samej Wenecji. Most nad laguną ma prawie 4 km i jedzie się nim bardzo przyjemnie kiedy wokół jest woda, ale ciekawiło mnie jak wygląda sytuacja podczas jakiegoś sztormu, ponieważ tracisz równowagę i wpadasz przez niziutki, bo 0,5 metrowy murek do wody. Mnie takie przygody nie spotkały, więc dojechałem do Wenecji i szukałem miejsca, gdzie mogę zostawić w zacisznym miejscu bezpiecznie rower. W głąb Wenecji jest zakaz jazdy rowerem, zresztą w niewielu miejscach się da nim jeździć przez to że mostki nad kanałami są usiane schodami. Rower przywiązany, co cenne to do plecaka i ruszyłem w miasto. Ciężko nazwać zwiedzaniem 2 godzinny spacer po najważniejszych miejscach miasta, za które uznałem plac Św. Marka, Canale Grande oraz spacer wąskimi uliczkami i podglądanie mniejszych kanałów. Tyle mi musiało wystarczyć, bo jednak zostawianie roweru z resztą bagażu na dłużej, nie daje spokoju ducha podczas zwiedzania. Zobaczyłem co się udało i ruszyłem dalej, rower był nietknięty. Przejechałem ponownie na ląd i pojawił się problem jak przejechać rowerem na drugą stronę autostrady, torów i małego kanału. Na street view wypatrzyłem drogę która nie wyglądała na bardzo ruchliwą, więc zaryzykowałem. Jak już wjechałem to nie było odwrotu, trochę się po chwili wystraszyłem bo wyglądało to jak wjazd na autostradę, a z opisów na znakach nic po włosku nie rozumiałem. Na szczęście nic takiego nie było, udało się dojechać na drugą stronę i mogłem jechać wzdłuż zarośniętej laguny dalej. Powoli kończył mi się pakiet internetu, więc stanąłem i zadzwoniłem do obsługi orange co dalej. Smsy mówiły że po skończeniu pakietu w UE będzie prawie 2zł/mb, aplikacja że jeszcze więcej, a pani przez telefon że tylko jakieś grosze za aż 1 GB. Fajnie, tylko wszystko w cały świat, więc rozmowę nagrałem, bo konsultantki słowa są święte i po przyjeździe do domu oczywiście naliczyli mnie ponad 200 zł więcej :D Na szczęście wysłałem do orange nagraną rozmowę z tym co mi pani obiecała i zwrócili mi nadpłatę. Trochę nieprzyjemie jechać z taką niepewnością co to będzie, ale skończyło się dobrze. Wracając do wycieczki, kolejne kilometry jechało się kiepsko dość ruchliwą drogą pełną aut. Niby wzdłuż wybrzeża prowadziła ścieżka eurovelo, ale ja już włoskim ścieżkom nie zaufałem. Takimi drogami dotarłem w okolice mojego kolejnego punktu, czyli miasteczko Palmanova. Rozbiłem namiot w lesie, których w północnych Włoszech mało i zakończyłem dzień.
Dzień 25 Palmanova - Logatec 10 VII 102.29km, 7:12:54 czas jazdy, 1172 m suma podjazdów
[url] https://www.strava.com/activities/2520924693 [url]
Dzień rozpocząłem od dotarcia do miasta Palmanova, które zaciekawiło mnie swoim kształtem. Patrząc z nieba lub z map zauważymy że miasto ma kształt sześciokąta bądź gwiazdy i było tworzone jako miasto idealne. Przejechałem przez wał zewnętrznej gwiazdy, następnie przez mury sześciokąta i znalazłem się w mieście, w centrum którego znajduje się oczywiście sześciokątny plac. Z powierzchni ziemi miasto nie robi aż takiego wrażenia, ale samo w sobie na pewno jest swego rodzaju ciekawostką, która przyciąga tam turystów.
Po 20 km dotarłem do granicy Włoch ze Słowenią i w sumie cieszyłem się że opuszczam ten kraj, ponieważ nie jest on zbyt przyjazny dla turystów na rowerach z sakwami. Włosi to bardziej rowerzyści kolarze niż powolny trekking. Znudziła mnie też długa jazda niziną, więc w końcu krajobraz ponownie pojawi się przyjemniejszy dla oka. Granicę przekroczyłem i zaraz za nią wpadł mi w oko ciekawy cmentarz, który był tą granicą podzielony. Ciekawe jak to jest być pochowanym w dwóch krajach, choć w sumie dla zmarłego to chyba bez różnicy. Za czasów żelaznej kurtyny cmentarz ten służył też do nielegalnych ucieczek z krajów komunistycznych do wolnej Europy. Przez Słowenię jechałem początkowo doliną, w której jazdę przeszkadzał bardzo silny wiatr w oczy. Jazda z prędkością 10-14 km/h pod wiatr nie tylko męczyła, ale też bardzo mnie denerwowała. Powoli dotarłem w końcu do miasta Ajdovščina z którego miała się rozpocząć kolejna przygoda z długim podjazdem. Odpocząłem przed wyzwaniem i ruszyłem w 15 km podróż w górę, która zajęła mi w sumie prawie 3 godziny. Bardzo długo zeszło ze wszystkimi postojami na odpoczynek i podziwianie z góry doliny. Okazało się że Słoweńska góra, była najwyższym jednorazowym podjazdem w tej wycieczce jak i w moim życiu. Pokonałem prawie 800 m podjazdu w górę, głównie w słońcu i dość normalnej jak na tą wycieczkę temperaturze, bo 27°C. Cel na ten dzień został wykonany, dalej mogłem już sobie na spokojnie zjechać trochę w dół i szukać kolejnego noclegu na dziko. Z tym nie było większych problemów, ponieważ jechałem przez las, więc pozostało tylko znaleźć dogodne miejsce. Cieszyłem się po tej górze, bo wiedziałem że większych podjazdów już do końca wyprawy mieć nie będę, więc powoli można było myśleć o końcowym etapie wycieczki. Dotychczas zastanawiałem się czy robić południowe jądro, jednak tego wieczora uznałem że trzeba próbować bo potem będę żałować że tego nie zrobiłem. Tak więc następnego dnia trzeba będzie odbić na południe, bardziej dosłownie dla jaj niż dla chęci zobaczenia nizinnej części Chorwacji.
Dzień 26 Logatec - Sveta Ema 11 VII 153.20km, 8:01:55 czas jazdy, 521 m suma podjazdów
[url] https://www.strava.com/activities/2523994199 [url]
Poranek w górach przywitał mnie przyjemnym chłodem, więc ubrany w bluzę ruszyłem w stronę stolicy Słowenii, Lublany. Do miasta docieram ścieżką rowerową i przez samo miasto również można na spokojnie przejechać siecią ścieżek rowerowych. Miła odmiana po sąsiadach. Sama Lublana jest niewielka, ale przyjemna. Zwiedzałem ją już kilka lat temu, więc przejeżdżam przez centrum wzdłuż rzeki Lublanicy, przypominając sobie stare czasy i najważniejsze punkty. W centrum oczywiście poza starym miastem zamek, potrójny most oraz most z posągami smoków. Chwilę odpoczywam w mieście, robię zakupy i szlak prowadzi mnie doliną rzeki między góry. W końcu zrobiło się bardzo przyjemnie, jadąc płaską ścieżką, lasem wśród gór. W takich okolicznościach przejechałem kolejne 60 km i odbiłem w kolejną dolinę, która prowadziła mnie do miasta Celje. Po drodze odwiedziłem Lasko, słynące ze swojego browaru i akurat trafiłem na jakieś święto piwo w tym mieście. Nie napiłem się bo nie wypada, więc doliną dotarłem do Celje i z Celje, kolejną już mało ciekawą dolinką dotarłem do Sentjur. Wyszukałem kemping przy termach na chorwackiej granicy za 17,5€ i mogłem zadowolony ze 153 przebytych km odpocząć. Zrobiłem trochę więcej niż się spodziewałem tego dnia, ale warunki pogodowe jak i praktcznie brak większych podjazdów pozwoliła na w końcu normalny dzień. Na pewno też zmotywowała mnie podjęta decyzja i chęć wykonania największego penisa na świecie.